Grzegorz Pawlak – mężczyzna, który pokonał chłoniaka

grzegorz_pawlak

Grzegorz Pawlak w wieku dwudziestu ośmiu lat usłyszał diagnozę – chłoniak, czyli nowotwór układu chłonnego. Guz w klatce piersiowej osiągnął wielkość 8 x 13 cm! Grzegorz przeszedł chemioterapię i naświetlania, po czym zaczął szukać bardziej naturalnych metod leczenia. Wygrał walkę z rakiem.

Dziś dzieli się swoimi doświadczeniami z innymi chorymi prowadząc leczenieraka.blogspot.com. Swoją szpitalną przygodę opisał również w swojej książce, która być może niedługo znajdzie swojego wydawcę.

Agnieszka Przetak, Wellnessday.eu: Witaj Grzegorzu. Rak. My, trzydziestolatkowie, nie spodziewamy się takiej diagnozy, a jednak znów okazuje się, że nowotwór złośliwy to choroba nie tylko najstarszych. Przeszedłeś męczącą chemioterapię i naświetlania, faszerowano Cię antybiotykami. Pomogły?

Grzegorz Pawlak: Odpowiadając na to pytanie zawsze mam trudność, ponieważ nie wiem kto stoi „po drugiej stronie”…

AP: Osoby, które w walce z rakiem być może skorzystają z Twojego doświadczenia…

Grzegorz Pawlak: Zacznijmy zatem od tego, że „truskawka” i „cytrynka”, którą mi podawano należała do grupy leków eksperymentalnych, więc nie byłem poddany standardowemu leczeniu. Dostałem lek, który należał do leków celowanych i miał spowodować rozpad białka znajdującego się wyłącznie na powierzchni guza. Niestety obok tego był lek bazowy podawany przez 12 godzin, więc to było najbardziej wyniszczające dla mojego organizmu i psychiki. Po drugie mój protokół leczenia składał się z bodajże 19 leków, z których moja pani doktor musiała wybrać najlepsze dla danego przypadku, a to czasami wyższa matematyka. Na koniec chciałbym powiedzieć o najważniejszym i tak bardzo (najczęściej całkowicie) ignorowanym elemencie całego leczenia mianowicie: rygorystyczna dieta przez cały okres leczenia (przeplatana dyspensą w ramach nagrody dla siebie), psychoterapia oraz wsparcie bliskich.Zatem co pomogło ostatecznie? Odpowiedź musi znaleźć każdy sam, choć ja ją już znam. Z nieco innej beczki… kiedyś słyszałem w radiowej Trójce o badaniach, które wykazały, że larwy bąblowców w obrazie tomografu dają taki sam obraz jak nowotworowy guz… i co wtedy możemy powiedzieć? Jeszcze bliżej tego tematu są grzyby, które (udowodniono) są kancerogenne. A w zasadzie pleśń, które one produkują. Więc czemu nie pomóc swojemu organizmowi i nie wesprzeć go na wszystkich polach? Jeśli ktoś ma inne racjonalne wyjaśnienie chętnie wysłucham. Nie zaklinam się, że wiem wszystko, ale wydaje mi się, że to, co opisałem powinno stanowić po prostu minimum, jeśli myślimy poważnie o leczeniu.

AP: Grzegorzu, proszę opowiedz naszym czytelniczkom „Historię z mięsem i cukrem w tle”. Jest niezwykle ciekawa i, co tu dużo pisać, zasmucająca…

Grzegorz Pawlak: A tak, pamiętam. Niestety ta historia ukazuje bardzo głęboki poziom ignorancji zarówno naszych lekarzy, jak i samych pacjentów. O tym, że „cukier karmi raka” wiadomo od dawna i nie trzeba być biologiem, aby się tego dowiedzieć. Odkrył to już ponad 70 lat temu dr Otto Warburg, za co otrzymał Nagrodę Nobla. Tezą odkrycia było stwierdzenie, że „komórki rakowe żywią się cukrem oraz rozwijają się najlepiej w środowisku zakwaszonym”. I nie jest to żadna teoria spiskowa jak się wielu wydaje, ale fakt naukowy do zweryfikowania przez każdego z nas.Niestety szpitalna dieta zawiera i jedno i drugie kilka razy dziennie, więc chcąc być chociaż częściowo odpowiedzialnym za swój proces zdrowienia musiałem jeden i drugi element kategorycznie wyrugować z diety. A samemu tego nie można zrobić. Jak się okazało moja pani doktor, pomimo ogromnego szacunku, jaki do niej żywię za całą jej fachowość, nie wiedziała o tym związku, który szczególnie w szpitalu onkologicznym jest kluczowy w procesie zdrowienia pacjentów. Jedynym stwierdzeniem, jakie usłyszałem było „skoro pan nie toleruje mięsa to tak zrobimy”. I krótkie przypomnienie z podstaw mikrobiologii nie dało rezultatu.

W taki oto sposób moi znajomi z sali zajadali się karkówką wyglądająca jak znoszona podeszwa buta w szarym sosie, a mi zazdrościli pierogów z truskawkami. Niestety również próba uświadomienia im, co robią ze swoim ciałem spełzła na niczym. Niektórzy trwali w swoich poglądach do momentu, w którym dla ich ciała było już za późno zapominając, że ciało nie jest śmietnikiem, do którego można latami wrzucać, zalać chemią, a na koniec oczekiwać cudu. I niestety tak już jest, że lekarze „zwalają” na dietetyków, a ci kształceni wg starych dogmatów powielają stare błędy. W ten sposób zarówno pacjent, jak i lekarz oraz dietetyk są przekonani o dobrze wykonanej pracy, tylko niestety cierpi na tym zawsze pacjent.

I do dziś nie jest dla mnie pojęte, że studia z zakresu dietetyki w całej swojej złożoności kształcą osoby, które nadal wierzą, że pacjent onkologiczny powinien „dobrze i zdrowo jeść” pakując w siebie mięso i cukier. A dlaczego jednak nie mięso? Ponieważ, po pierwsze białko zwierzęce zakwasza, a po drugie organizm potrzebuje ogromnych pokładów energii (których i tak ma mało), aby je rozłożyć. Efektem rozkładu są aminokwasy, więc mówienie „potrzebujesz białka” jest nieporozumieniem, bo prawda jest taka, że potrzebujesz aminokwasów, z których białka się składają. Proste, prawda?

AP: Jak zatem powinna odżywiać się osoba, która przechodzi lub przeszła chorobę nowotworową? Jak wygląda Twoje dzienne menu?

Grzegorz Pawlak: Na temat mojego codziennego menu nie chcę się wypowiadać, ponieważ obecnie jestem na etapie świadomego, zgodnego ze swoim ciałem pożywiania się, więc moje menu nie będzie zawsze najlepszą wskazówką, ale są pewne wyznaczniki, które powinny być zachowane. Na moim blogu wielokrotnie przytaczałem historie osób, które dzięki zmianie w diecie oraz (tym nielubianym) suplementom tak bardzo poprawiły swoje wyniki, że sami lekarze byli zdziwieni.

Ale od początku… dieta antyrakowa dla pacjenta szpitala to głównie taka, która jest przeciwzapalna, alkalizująca, bezmięsna i bez cukru, uzbrojona w dużą ilość przeciwutleniaczy i bogata w tlen najlepiej, czyli składająca się z produktów świeżych. No i co wiele osób zasmuci, ale również bezmleczna.

Wyjątkiem może być pasta dr Budwig. Poza tym cukrem, który podają w kroplówce „na wzmocnienie”, czego raczej nie da się zmienić, chyba, że pacjent wykazuje wysoki poziom energii to wtedy można negocjować z lekarzem. O mięsie już mówiliśmy, dlatego wiemy, dlaczego go unikać.

Przeciwzapalna z tego powodu, że nowotwory podążają w ciele za stanami zapalnymi bardzo często, więc eliminujemy też ten element, którego boi się każdy lekarz. Dieta przeciwzapalna zawiera też przeciwutleniacze, które eliminują m.in. wolne rodniki odpowiadające za uszkodzenie tkanek. Panie znają je dobrze z reklam kremów przeciwzmarszczkowych.Zresztą w serwisie YouTube jest zamieszczony filmik o pewnej amerykance, która została okrzyknięta najseksowniejszą wegetarianką, wyglądając w wieku 70 lat na co najwyżej 45. Polecam wszystkim paniom, które są przerażone głównie stanem swojej skóry.

Niestety w szpitalu oficjalnie zakazane jest stosowanie suplementów, ale osoby po przebytej chorobie powinny sięgnąć obowiązkowo po witaminę C (najlepiej z wiśni acerola), obowiązkowo naturalną, żadnego syntetyku(!), ponieważ naturalna alkalizuje, a syntetyczna (o zgrozo) zakwasza, oraz zawiera wypełniacze, które nie są dobre dla naszych nerek. Linus Pauling, odkrywca kwasu askorbinowego powiedział kiedyś, że przyjmowanie dziennie 2 gram Wit C uchroni nas przed rakiem. Jako kolejny poleciłbym również spirulinę (chlorellę) jako wyciąg z alg morskich – bogactwo dobrych substancji, koenzym Q10 – panie znają go z reklam kremów, ale jego działanie jest niepomiernie większe, mianowicie wspiera mitochondria komórkowe odpowiedzialne za produkcje tzw. wolnej energii; enzymy trawienne – po pierwsze pomagają rozkładać to, czego przez własną nieuwagę nie strawimy, np. popijając w trakcie posiłków, a przez to przyczyniają się do prawidłowego zakończenia procesu trawienia zmniejszając ryzyko nietolerancji pokarmowej (nie mylić z alergią). Dodatkowo kąpiele w wodzie utlenionej, proszek zasadowy i obowiązkowo jedna duża surówka dziennie z łyżką oleju lnianego. Do picia rumianek (przeciwzapalnie), mięta (na poprawę trawienia i mdłości), siemię lniane (na odbudowę śluzówki i nie tylko) oraz jądra pestek moreli (kilkanaście dziennie). A jeśli ktoś może to oczywiście 2 soki owocowo-warzywne z wyciskarki i jeszcze jeden zabieg higieniczny związany z płukaniem ostatniego odcinka jelita grubego, którego nazwy nie wymienię, ale łatwo się domyślić. Niestety często zapominamy, że jelita są naszym skarbem. Szczególnie w pierwszym okresie po wyjściu ze szpitala, gdy organizm jest osłabiony powinno się zadbać o odporność np. grzybkami reishi lub kordycepsem. Warto dodać, że ganoderma (reishi) ma już swoje oficjalne badania na świecie, a kordyceps stosuje się w leczeniu onkopacjentów w Chinach i każdy z nich określiłbym mianem multipreparatu. O każdym z nich można z powodzeniem poczytać w Internecie.

AP: Pamiętasz moment, w którym postanowiłeś sięgnąć po naturalne sposoby leczenia? Od czego zacząłeś? O czym, prócz właściwego odżywiania, powinien wiedzieć każdy chory na raka układu chłonnego?

Grzegorz Pawlak: Nie chcę używać słowa „leczenie”, gdyż w myśl polskiego prawa to słowo jest zarezerwowane tylko dla lekarzy.Możemy natomiast mówić o naturalnym wsparciu dla leczenia klinicznego.

Pamiętam, że moje początki wyglądały tak, że przez pierwsze trzy tygodnie stosowałem (wg przepisu innego „przebudzonego” lekarza, do którego się udałem) dietę przeciwgrzybiczą. Było to o tyle „bolesne”, że chcąc zagłodzić grzyba należy całkowicie wyeliminować z menu mąkę pszenną, na której bazują wszystkie chlebki podawane w szpitalu, a nie można sobie zażyczyć kaszy, nie można też przyjmować makaronów, bułek, ciasteczek, słodkich rogalików, którymi kusi rodzina sąsiada z łóżka. Śmiało można powiedzieć, że stoczyłem walkę z samym sobą. Mówiąc inaczej, człowiek sam sobie eliminuje połowę dotychczasowego jadłospisu i powinien być z tego dumny (uśmiech). Nagroda przychodzi później. Niewiele osób wie, że zarówno polski lekarz, dr Rybczyński, jak i włoski, dr Simoncini, odkryli związek między grzybem (pleśnią) w organizmie a guzami. Dlatego odkwaszenie organizmu (alkalizacja) jak i pozbycie się grzyba jest tak ważne. Można oczywiście wspierać się dodatkowo suplementami, ale bez diety człowiek niewiele zdziała. Tak wyglądał mój początek. Moment, w którym postanowiłem sięgnąć po naturalne sposoby wspomagania leczenia był tym, w którym dowiedziałem się o diagnozie. Nie czekałem na długą procedurę szpitalną (między diagnozą a przyjęciem mnie minęło 1,5 miesiąca), bo nie było na co. Mięsa nie jadłem już jakiś czas, ale zapomnieć o ciepłych bułeczkach i cieście drożdżowym babci było wyzwaniem. Wiedziałem też, że należy przyjmować duże dawki wit C, co też robiłem (przyjmowałem nawet 6-10 g dziennie). Spróbowałem kilku preparatów, ale wciąż brakowało jednego czynnika w tym wszystkim, aby wykazać ich skuteczność… Czasu, którego nie miałem.

Później przyszła dieta, ćwiczenia oddechowe z jogi w momentach, gdy miałem siłę przespacerować się po korytarzu i ucieczka do innego świata, czyli książka, wizualizacje kierowane, puzzle, układanki na ekranie komputera oraz filmy. W międzyczasie rozpocząłem pracę nad psychicznymi przyczynami chłoniaka. Wiedziałem, że np. jednym z „objawów” jest chorobliwa potrzeba udowodnienia otoczeniu, że jest się dobrym. Tych objawów było kilka, a każdy z nich był tematem do pracy na sesję z terapeutą. Na szczęście zanim znalazłem terapeutę, który zgodził się przyjeżdżać do mnie, korzystałem z dobroci techniki EFT. Jest prosta, naukowa
i do nauczenia się przez każdego.

AP: EFT? A co to takiego?

Grzegorz Pawlak: EFT to skrót od Emotional Freedom Techniques (Techniki Emocjonalnej Wolności). Ogólnie rzecz biorąc EFT ma na celu uwolnienie, czy może raczej neutralizowanie, negatywnych emocji, nie tylko tych aktualnych, ale także dawnych, żyjących w naszych wspomnieniach. Praca z tą techniką była dla mnie objawieniem. Nie wiem czy wtedy wykonywałem ją prawidłowo, ale widocznie coś musiałem robić dobrze skoro wyniki to potwierdzały, a ja czułem się lepiej. Poza tym praca z gotowym zestawem przyczyn choroby jest łatwiejsza niż szukanie po omacku, dlatego za niezbędną uważam – dla każdego pacjenta myślącego poważnie o swojej drodze do zdrowia – konsultację i późniejszą pracę z psychoonkologiem lub psychosomatykiem. W Warszawie nie ma z tych problemów. Poza tym w trakcie „dokopywania się” do starych emocji musiałem odpowiedzieć sobie na pytanie „na ile jeszcze jest mi potrzebne kurczowe trzymanie się tego wzorca” i na ile jestem w stanie z niego zrezygnować. Czasami zadanie sobie takiego pytania bywa bardzo odkrywcze. I uwalnia ze łzami wiele energii tłumionej przez lata, bo nagle się okazuje, że to „złe” w nas było mechanizmem obrony przed czymś, a pod spodem siedziało po prostu małe dziecko, które chciało być po prostu kochane.

eft

AP: Przebywałeś w Centrum Zdrowia Gersona na Węgrzech. Kto może ubiegać się o miejsce w tej klinice? Jak tam jest?

Grzegorz Pawlak: O przyjęcie do Centrum może ubiegać się tak naprawdę każdy, kogo na to stać oraz stan zdrowia pozwala mu na przybycie i kontynuowanie terapii. Jedynie niektóre przypadki chorób onkologicznych są wyłączone, ale przyjeżdżają tam ludzie również z tzw. chorobami wieku podeszłego, jak miażdżyca, nadciśnienie czy po prostu otyłość i „trzaski w kolanach”, choć częściej powinno się mówić o chorobach z zaniedbania. Jednak ze względu na koszty pobytu (6300 Euro / 2 tyg. – dane z marca 2013)…

AP: Ojej! Kwota jest zawrotna!

Grzegorz Pawlak: No właśnie… przyjazd jest możliwy dla nielicznych. Poleciłbym poczytać o tzw. diecie owocowo-warzywnej dr Ewy Dąbrowskiej, która w tej dziedzinie jest naszym „polskim Gersonem”, a kurację może przeprowadzić każdy w domu i nie ma tylu obostrzeń. W naszym kraju jest kilkanaście ośrodków realizujących jej program. Stosowanie go w fazie aktywnej choroby nowotworowej jest zakazane, ale w przypadku innych schorzeń można powiedzieć, że lekarze nie wierzą, iż to możliwe.

Sam budynek Centrum Zdrowia Gersona jest niepozorny, zaadaptowany z małego górskiego hoteliku, gdyż klinika położona jest na szczycie wzniesienia, gdzie panuje zgoła inny klimat niż 20 min jazdy samochodem w dół. Tamtejszym „sekretem” jest kuchnia, bo terapia Gersona jest to metoda bazująca głównie na żywieniu. W naszym kraju prof. Szczylik (o ile dobrze zapamiętałem nazwisko) z Polikliniki Śląskiej jest orędownikiem takiej metody leczenia. Poza tym jest oczywiście stołówka, pokój badań i mała salka, gdzie odbywają się zajęcia dodatkowe. No i oczywiście pokoje gościnne dla kuracjuszy. Całość to mały, ale przytulny kompleks, gdzie czas mija bardzo szybko. Moim marzeniem jest, aby taki ośrodek powstał w Polsce i można by spędzić w nim cały rok lub przyjeżdżać na krótkie seanse stosując tylko tę kurację, bo niestety smutna prawda jest taka, że w momencie, gdy ktoś zabiera się za kurację metodami niekonwencjonalnymi (nie mówiąc koniecznie o raku) często nagle okazuje się, że na polu bitwy zostaje sam, bo rodzina odwraca się, a sama nie ma pomysłu na nic lepszego. Wtedy trudno wytrwać w jakiejkolwiek kuracji.

grzegorz pawlak1

AP: Jakie są efekty kuracji?

Grzegorz Pawlak: O efektach trudno mówić. W moim przypadku rezultaty były piorunujące i było to widoczne już w następnym badaniu krwi, czyli po tygodniu. Po prostu rzuciłem się na świeże soki, surówki i całą ich kuchnię. Ale ponieważ każdy z nas jest inny o czym wciąż zapominamy, na każdego kuracja działa inaczej i w innym przedziale czasu.

Poza tym przypomnę, że przyjeżdżają tam często pacjenci traktujący tę metodę jako ostatnią deskę ratunku, często po kilkunastu chemiach, pocięci i po naświetlaniach, gdy lekarze do tej pory broniący oręża medycyny bezradnie rozkładają ręce wskazując mu kierunek – hospicjum. W takim przypadku czasami i Gerson nie może zbyt wiele zaproponować, gdyż nasze ciało ma ograniczone moce przerobowe, a kuracja ta nie jest niedzielnym spacerem, bo jeśli uświadomimy sobie fakt, że jej zadaniem jest przywrócenie komórce jej pierwotnego stanu, po latach zaniedbywania m.in. śmieciowym jedzeniem, to sprawa wygląda już trochę inaczej. I nikt nie ukrywa, że Gerson nie jest magiczną różdżką. Wymaga odporności psychicznej pacjenta, aby stosować rutynowo metodę i wymaga przede wszystkim znacznych nakładów finansowych oraz wsparcia bliskich przez cały okres trwania kuracji, a o to czasami trudno.

Jednakże czy poleciłbym ją każdemu chętnemu? Tak, oczywiście. Jeśli tylko ma czas, siły, wsparcie i pieniądze. I oczywiście występuje też tutaj element (nazywam go) „wiaro-podobny”, bo nie o samą wiarę w metodę chodzi. Mianowicie bardzo często jest tak, że sam pacjent nie jest ani chętny ani przekonany do innych metod, poza klinicznymi, a bardzo chce tego rodzina. Jeśli w takim przypadku zaciągniemy owego biednego pacjenta i każemy mu pić soki, robić lewatywy i nie jeść czegoś co jadł przez X lat, a w zasięgu wzroku nie będzie miał białego kitla to w ten sposób wyrządzamy tylko krzywdę. Dlatego sam pacjent MUSI CHCIEĆ ZMIANY i GODZIĆ SIĘ NA PÓJŚCIE TĄ DROGĄ. I oczywiście dla czepialskich: działanie samej metody nie podlega oczywiście żadnej wierze, to czysta biologia.

AP: Do dziś rozmawiałam już z kilkoma osobami, które pokonały „nieuleczalne” choroby. Każda z tych osób, bez wyjątku, podkreśla zbawienny wpływ stosowania lewatyw na organizm człowieka, również zdrowego. To samo zakłada terapia Gersona. Czy w Twoim przypadku oczyszczanie odegrało równie znaczącą rolę w walce z chłoniakiem?

Grzegorz Pawlak: Problem polegał na tym, że w momencie rozpoczęcia kuracji klinicznej nie wiedziałem o istnieniu terapii Gersona. Brzmi dziwnie, ale tak było. Dowiedziałem się o niej w drugiej połowie. Nawet wtedy, spędzając w szpitalu 3,5 na 4 tygodnie, trudno cokolwiek zorganizować w tej materii, tym bardziej, że w szpitalu nie ma możliwości przygotowania sobie „napoju kawowego” do wlewu, a każda tego typu aktywność byłaby napiętnowana. Natomiast jeśli mowa o samym oczyszczaniu, niekoniecznie w kontekście lewatyw, to oczywiście. Jeśli uświadomimy sobie jaką rolę pełni limfa w organizmie to odtrucie organizmu wydaje się niezbędne. A pamiętać musimy o tym, że oprócz bagażu, z którym przyszliśmy do szpitala, sama kuracja dostarcza naszemu organizmowi nowych wrażeń. Niestety wątrobę i nerki mamy jedne, więc po co jeszcze siebie zatruwać mięsem i cukrem, skoro już nas ładują chemią, która musi zostać przepuszczona przez te same dwa organy i wydalona na zewnątrz?

AP: Nie od dziś wiadomo, że lepiej zapobiegać niż leczyć…

Grzegorz Pawlak: Oczywiście, że tak, ale każdy musi do tego dojrzeć. Niestety słowo dojrzewanie wiąże się z odpowiedzialnością, w tym przypadku za siebie, a na to nie stać każdego. Wiele osób wybiera słuchanie tzw. autorytetów, które nie zawsze nimi są, niż wyszukanie informacji samodzielnie. A jeśli się przyjrzeć tzw. kolorowym poradnikom to płytkość informacji w nich prezentowanych jest przerażająca.

Tak, wiem, przecież one nie są po to, aby leczyć, tylko z jakiegoś powodu 120,000-150,000 (wg statystyk podawanych w tym roku w ramach Międzynarodowego Dnia Walki z Rakiem) osób usłyszy diagnozę po raz pierwszy. I gdzie się podziewają wtedy wszystkie roześmiane modelki i redaktorki z owych pism, gdy ich czytelniczkom odejmuje się piersi i okalecza bezpowrotnie ich kobiecość?

Bolesna prawda o naszym społeczeństwie jest taka, że na końcu pacjent zostaje sam. Ale to mój osobisty manifest. Napisał również o tym dr Schreiber w „Antyraku” po prostu ze specjalisty wysokiej klasy stając się „statystycznym numerem choroby z którym żaden z dotychczasowych kolegów nie chciał nawet zejść obiadu”. Zresztą wystarczy zapytać każdego, kto przeszedł przez szpitalną machinę o jego wspomnienia.

Niestety, jeśli ktoś pisze o tym, jak to „mięsko jest cacy” to proponuję, aby sam poszedł do rzeźni i przygotował sobie kotleta. Gwarantuje mu, że to będzie jego ostatni mięsny posiłek w życiu. Zatem obrazek wygląda tak, że oddajemy nasze zdrowie i kilka innych spraw z naszego życia w ręce autorytetów, które czasami postępują wbrew temu, co głoszą i sam znam lekarzy, którzy swoim dzieciom nie przepisują antybiotyków, ale robią to pacjentom, bo tak „nakazuje standard”, a później narzekamy „dlaczego jaaaaaa”, gdy lekarz obwieszcza nam smutną wiadomość.

A daj mi choć jeden powód, dla którego nie miałoby to spotkać właśnie Ciebie? Stosowałeś właściwe odżywianie? Nie. Sport? Zero. Detoksy ciała? Zero. Higiena psychiczna? Nie. A zioła kojarzą się z kroplami żołądkowymi. Więc o czym tu mówimy? I dla każdego, kto teraz znajduje w swojej głowie wymówkę „a Jurek tak robi X lat i nic mu nie jest….” przypominam, że nie jesteś ani Jurkiem, ani Kazikiem, ani nawet Twoim ojcem i matką. Jesteś całkowicie odrębnym bytem biologicznym posiadającym całkowicie unikalny zestaw cech, więc to, co dla jednego jest dobre, dla Ciebie może nie być. I im szybciej się przebudzisz z chorego snu, jakim śpi nasze społeczeństwo, tym dla Ciebie lepiej.

AP: Czy powinniśmy jeszcze o czymś powiedzieć?

Grzegorz Pawlak: Tak. Aby każdy z nas miał swój własny rozum i myślał o sobie dbając o siebie. Nie zasłaniając się kolejną porcją wymówek w postaci „braku czasu” albo „rodziny”. Jeśli oni nie chcą, nie zmuszaj. Ale bądź na tyle mądry / mądra, aby mieć odwagę powiedzieć „nie mam na to ochoty”. Niestety tego trzeba się nauczyć. A jeśli nie potrafisz to zastanów się jaką masz z tego korzyść i może warto w końcu nad sobą popracować tak, aby motto wielu Polaków „takie jest życie” nie stało się Twoje, bo chcę Ci przypomnieć, że obecna sytuacja jest wynikiem Twojego wyboru. Mniej lub bardziej uświadomionego, ale jednak wyboru.

AP: Grzegorzu, proszę powiedz na koniec czym dla Ciebie jest wellness.

Grzegorz Pawlak: Może po prostu stan czucia się dobrze samemu ze sobą i w relacji ze światem, gdzie wszystkie elementy naszej istoty jak ciało, umysł i duch, czyli CUDem jesteś, grają tę samą melodię, a my jako dyrygenci tylko czasami podkręcamy tempo, gdy ktoś zgubi nuty i trzeba mu przypomnieć, w którym miejscu utworu jest. Ale to chyba byłoby już szczęście (uśmiech).

AP: Serdecznie dziękuję za tę niezwykłą rozmowę.

Rozmawiała Agnieszka Przetak, żródło.: http://www.wellnessday.eu/na-przekor-chorobie-zdrowieje/942-grzegorz-pawlak-meczyzna-ktory-pokonal-choniaka

 

 

3 myśli nt. „Grzegorz Pawlak – mężczyzna, który pokonał chłoniaka

  1. Tak,znam tą technikę i stosuję z dobrym rezultatem – od bardzo długiego czasu dzięki niej mogę obyć się bez środków przeciwbólowych. Postaram się w niedługim czasie ją zaprezentować na tym blogu. Jest skuteczna – polecam 🙂
    bogumiła

  2. Witam. Zaciekawiło mnie to EFT, czy miałaś z tym Bogumiło doświadczenie? Jakie masz zdanie o tej metodzie?

  3. Dziękuję Bogusiu za ten wywiad – Grzegorz podobnie jak Ty mówi że za własne życie i zdrowie odpowiedzialność musimy wziąć SAMI…u progu mamy lato – świeże warzywa i owoce, słońce pozytywnie nastraja…NAJLEPSZA pora by coś ZMIENIĆ…czego sobie samej i Twoim czytelnikom życzę 😀

Możliwość komentowania jest wyłączona.